|
Henry Kuttner
Żerca dusz
Powiadali w mieście Bel Yarnak, w nieziemskim języku, że
okrutną głębię Szarej Przepaści Yarnak zamieszkiwała zrazu złośliwa i potworna
bestia. Nie znajdziesz Bel Yarnak na Ziemi ani na żadnej z planet, jakie wirują
wokół gwiazd naszego nieba, za to za Betlegezem, za Olbrzymami, na zielonym i
wesołym globie, wciąż jeszcze promieniejącym młodością, błyszczały wieże i
srebrne minarety owego miasta. Mieszkańcy Bel Yarnak w niczym nie przypominali
ludzi, a jednak w długie ciepłe noce rozpalali ogień w dziwacznych kominkach. A
tam gdzie ogień, jak kosmos długi i szeroki, nie brak też opowieści i wiernych
słuchaczy, przynoszących radość sercu bajarza.
Sindara rządził dobrotliwie, lecz dawnymi laty strach i zagłada niczym całun
spowiły ziemię, a w Szarej Przepaści Yarnak rozsiadł się upiorny potwór. Dziwny
czar zmroził nieboskłon i pociemniałą mgłą przesłonił trzy księżyce.Stwór
zaspokajał swój zły głód na ziemi, a mieszkańcy Bel Yarnak nazwali go Żercą
Dusz. Nie poznali jego wyglądu, gdyż żaden go nie widział na tyle dobrze, by o
tym opowiadać. Stwór tkwił w otchłani, a gdy głód mu już dobrze dopiekł, słał
bezgłośne wezwanie, po którym z tawern i świątyń, od ognisk i z mroku nocy wolno
wychodziły postacie naznaczone martwym piętnem śmierci i szły do Bel
Yarnak w stronę Szarej Przepaści. Nikt nie wracał.
Mówiono, że ów potwór był pół-demonem, pół-bogiem i że dusze pomordowanych
pełniły przy nim wieczną służbę, wypełniając złowieszczą misję w mrocznej
przestrzeni za gwiazdami.
Zdaniem hydromantów, stwór
przybył z ciemnego słońca, gdzie został poczęty przez Starszych, krążących
między wszechświatami i szukających wsparcia u Błyszczącego Mrokiem o nieznanej
przeszłości. Nekromanci twierdzili co innego, lecz ze względu na powszechnie
znaną niechęć, jaką żywili do potężniejszych hydromantów, na ogół nie zwracano
uwagi na ich wróżby. Jeden Sindara wysłuchał obu szkół magów i z wysokości
chalcedonowego tronu zdecydował, że sam pójdzie do Zatoki
Yarnak, którą wielu uważało za bezdenną.
Nekromanci wyposażyli Sindarę w dziwne akcesoria
zrobione z kości zmarłych, a od hydromantów dostał wielce skręconą,
przezroczystą tubę z kryształu, pomocną ponoć w walce z Żercą Dusz. Potem
nekromanci i hydromanci siedli pospołu u wrót miasta i rozpoczęli swe posępne
pienia, a Sindara na swym gorlaku, chyżym, lecz ohydnym gadzie, pogalopował na
zachód. Po pewnym czasie odrzucił broń, gdyż, jak każdy władca w owych czasach,
był wyznawcą kultu Vorvadossa. Z bożego nakazu nikt nie mógł czcić Vorvadossa
prócz Sindary Bel Yarnak. Sindara zsiadł z gorlaka i żarliwie zaczął się modlić.
Przez dłuższy czas nie było odpowiedzi.
Potem piasek
zawirował, zatańczył i buchnął pyłem w górę, oślepiając Sindarę. Z wiru dobiegł
głos boga, cienki niczym pobrzękiwanie niezliczonych, maleńkich, kryształowych
kieliszków.
- Kroczysz ku zagładzie - złowrogo
oznajmił Vorvadoss. - Ale syn twój śpi w Bel Yarnak, zatem kiedy znikniesz, nie
zbraknie mi czciciela. Idź bez trwogi, gdyż bóg nie może zniszczyć boga, a tylko
człowiek, co go stworzył.
Po tych zagadkowych słowach
Vorvadoss odszedł, a Sindara zamyślił się głęboko, nim ruszył w dalszą drogę.
Kiedy przybył nad otchłań, z której, jak powiadali, brał początek najbliższy
księżyc, padł zmęczony i osłabiony nad samą jej krawędzią i popatrzył w zamgloną
pustkę. Od przepaści ciągnął zimny wiatr, a głębia zdawała się nie mieć końca.
Gdzieś w oddali majaczył zarys drugiego brzegu.
Po
grubo ciosanych schodach wchodził ten, którego szukał Sindara. Piął się szybko,
wspierając tułów na licznych mackach. Był biały, włochaty i zadziwiająco
wstrętny, a choć niekształtną głową sięgał władcy zaledwie do pasa, pajęcze
członki czyniły go pozornie większym. Za nim podążały nieszczęsne dusze, szept
niezliczonych głosów uporczywie wibrował w powietrzu, przeplatany jękami i
westchnieniami za utraconą nirwaną. Sindara dobył miecza i ciął wroga.
Po dziś dzień krążą sagi o bitwie, jaka trwała, zda
się, bez końca na wąskim skrawku wieczności. W końcu Sindara padł, brocząc z
ran, a nietknięty przeciwnik zamamrotał złośliwie. Demon gotował się do
uczty.Gdzieś w umyśle Sindary zabrzmiał cichy głos Vorvadossa.
- Są różne ciała we wszechświecie, jak też inne
tworzywa, nie będące ciałem. Nakarm Żercę Dusz.
Tu
Vorvadoss opisał ów szczególny posiłek, połączenie dwóch istot, wchłonięcie
pośledniego i przemianę, po której z sytego pół-boga ulatywała jękliwa dusza, by
dołączyć do służebnego kręgu. Łaska wiedzy spłynęła na Sindarę, a wraz z nią
ponura ulga. Z rozpostartymi ramionami powitał widmowy uścisk, gdyż Vorvadoss
podał mu sposób jak zażegnać groźbę zagłady.
Stwór
rzucił się na niego, ciało i kości władcy przeszył rozdzierający ból agonii.
Twierdza jego jestestwa zakołysała się w posadach, a dusza uciekła z krzykiem w
najdalszy kąt schronienia. Tam, na krawędzi Szarej Przepaści Yarnak, dopełniła
się monstrualna fuzja, metamorfoza i poród, tak obrzydliwy i groźny, że urągał
wszelkiemu pojęciu. Jak bagno wchłania swe ofiary, tak ciała Żercy i Sindary
stopiły się w jedno.
Ból agonii był jednak niczym w
porównaniu z cierpieniem, jakie odczuł Sindara, gdy ujrzał piękno ziemi, którą
rządził. Pomyślał wówczas, że niczego nie da się porównać z urodą zielonego i
wesołego globu, a myśl ta ukłuła go w serce i wypełniła je dziwnym,
niezaspokojonym poczuciem straty. Zerknął w złe, czarne oczy potwora, błyszczące
kilka cali od jego twarzy, i popatrzył w dół, na straszliwą, szarą i zimną
pustkę. Ze łzami i ciężkim sercem wspomniał srebrzyste minarety i wieże Bel
Yarnak, błyszczące nagim pięknem w świetle trzech księżyców. Wiedział, że nigdy
więcej ich nie zobaczy.
Raz jeszcze odwrócił głowę i
oślepły od płaczu ruszył ku przeznaczeniu. W chwili skoku usłyszał rozdzierający
wrzask, a potem jakby przepaść wyszła im na spotkanie. Pół-bóg i władca stoczyli
się w głąb otchłani. Jak powiedział Vorvadoss, przez to, i tylko przez to, można
było zniweczyć klątwę.
Skalna ściana zaczęła chudnąć,
zniknęła w ciemnoszarej mgle, a Sindara padł w pusty opar i w ostatnią,
nieruchomą ciemność.
przekład : ?
powrót |
|