![]() |
![]() |
|
Diamenty Ballarda kradziono w tym samym tempie, w jakim był on w stanie je produkować. Towarzystwa ubezpieczeniowe już dawno zrezygnowały z tak kiepskiego klienta. Agencje detektywistyczne za słoną opłatą chętnie oferowały swoje usługi, ale ponieważ diamenty mimo to dalej ginęły bez śladu, było to tylko wyrzucanie pieniędzy w błoto. To nie mogło tak trwać. Fortuna Ballarda oparta była na diamentach, a wartość klejnotów wzrasta w odwrotnym stosunku do ich ilości i dostępności. Przy obecnym tempie kradzieży, za jakieś dziesięć lat nieskazitelnie czyste, najwyższej jakości diamenty mogą się stać zupełnie bezwartościowe. - Potrzeba mi sejfu doskonałego - rzekł Ballard, pociągając likier z kieliszka. Spojrzał ponad stołem na Joe Gunthera, który tylko się uśmiechnął. - Pewnie - odrzekł Gunther. - Więc...? - Jesteś technikiem. Wymyśl coś. Za co ci płacę? - Płacisz mi za robienie diamentów i trzymanie języka za zębami. - Nie znoszę leniwych ludzi - rzucił Ballard. Ukończyłeś Instytut jako najlepszy student w 1990. Co robiłeś od tamtego czasu? - Praktykowałem hedonizm - powiedział Gunther. W imię czego mam się zaharowywać, jeśli wszystko, czego pragnę, mogę zdobyć, robiąc dla ciebie diamenty? Czego pragnie każdy człowiek? Bezpieczeństwa, wolności, okazji do zaspokojenia swoich zachcianek. Zdobyłem to wszystko jedynie dzięki znalezieniu recepty na kamień filozoficzny. To pech, że Cain nigdy nie uświadomił sobie możliwości swojego patentu. Jego pech, ale moje szczęście. - Zamknij się - z tłumioną pasją rzekł Ballard. Gunther wyszczerzył zęby i rozejrzał się po gigantycznej sali jadalnej. - Nikt nas nie usłyszy. - Był lekko pijany. Kosmyk ciemnych, gładkich włosów opadł mu na czoło; jego szczupła twarz przybrała drwiący, złośliwy wyraz. Poza tym, ja lubię mówić. To mi pomaga uprzytomnić sobie, że jestem taką samą grubą rybą jak ty i świetnie wpływa na moje samopoczucie. - Więc mów. A jak skończysz, to ja ci coś powiem. Gunther napił się brandy. - Jestem hedonistą i mam wysoki iloraz inteligencji. Po ukończeniu studiów zacząłem się rozglądać za najlepszym sposobem utrzymania Joe Gunthera, bez potrzeby uciekania się do pracy. Budowanie czegoś od zera to strata czasu. Najlepsza metoda to znaleźć już zbudowaną strukturę i coś do niej dodać. Ergo, Biuro Patentowe. Spędziłem dwa lata, przeglądając archiwa w poszukiwaniu czegoś, co opłacałoby się wykorzystać. Znalazłem to, czego chciałem, w procedurze Caina. On nie uświadomił sobie w pełni swojego odkrycia. Traktował to jedynie jako teorię z dziedziny termodynamiki. Nie zdawał sobie sprawy, że gdyby ją trochę rozwinąć, mógłby dzięki niej produkować diamenty. Tak więc - dokończył Gunther - przez dwadzieścia lat ta procedura leżała w zapomnieniu w Biurze Patentowym, a ja ją znalazłem i odsprzedałem tobie, pod warunkiem, że będę trzymał buzię na kłódkę i pozwolę światu uważać twoje diamenty za prawdziwe. - Skończyłeś? - spytał Ballard. - Jasne. - Dlaczego średnio raz na miesiąc powtarzasz te wszystkie oczywistości? - Żeby ci przypomnieć - powiedział Gunther. - Zabiłbyś mnie, gdybyś tylko śmiał. Wtedy twoja tajemnica byłaby całkiem bezpieczna. Mam wrażenie, że cały czas knujesz, jak by się mnie pozbyć i to mąci ci umysł. Byłbyś w stanie postąpić zbyt pochopnie i zabić mnie, a potem zdać sobie sprawę ze swojego błędu. Jeśli zginę, procedura zostanie ogłoszona i każdy będzie mógł produkować diamenty. Co wtedy stałoby się z tobą? Ballard poprawił się w fotelu i zmrużywszy oczy, zaplótł swoje dwie kształtne dłonie na szyi. Chłodno przyjrzał się Guntherowi. - Symbioza - rzekł. - Będziesz trzymał język za zębami, bo od tego zależy także twój dobrobyt. Kredyty, waluta, obligacje - to wszystko przy obecnej sytuacji gospodarczej wkrótce stanie się bezwartościowe. Ale diamenty są rzadkie. Chcę, żeby tak pozostało. Muszę powstrzymać te kradzieże. - Jeśli ktoś zrobi sejf, zawsze ktoś inny będzie w stanie go rozpruć. Przecież wiesz, jak to było w przeszłości. Dawno temu ktoś wymyślił zamek szyfrowy. Z miejsca ktoś inny znalazł odpowiedź - trzeba słuchać dźwięku zastawek. Skonstruowano bezgłośne zastawki, wtedy złodziej posłużył się stetoskopem. Odpowiedzią był zamek czasowy. Nitrogliceryna pozbyła się i tej przeszkody. Użyto bardziej wytrzymałych metali oraz precyzyjnych złącz. W porządku - przyszedł termit. Pewien facet miał zwyczaj podkładać pod tarczę kawałek kalki - przychodził następnego dnia, kiedy kombinacja szyfrowa została już wydrapana. Dzisiaj są promienie rentgena i tak to się ciągnie. - Zbudowanie sejfu doskonałego jest możliwe - powiedział Ballard. - W jaki sposób? - Są dwa sposoby. Pierwszy - zamknąć diamenty w sejfie odpornym na wszelkie włamanie. - Nie ma czegoś takiego. - Drugi - zostawić je nie zamknięte, pod ochroną ludzi, którzy mają je wciąż na widoku. - Tego także próbowałeś i na nic się to zdało. Raz zostali zagazowani. Za drugim razem podstawiono faceta przebranego za jednego z detektywów. Ballard zjadł oliwkę. - Kiedy byłem chłopcem, miałem skarbonkę - szklaną świnkę. Widziałem monety, ale nie mogłem ich wyciągnąć bez rozbicia świnki. Oto czego mi potrzeba. Tylko że ta świnka musi mieć zdolność poruszania się. Gunther podniósł wzrok w nagłym zainteresowaniu. - Co? - Świnka umiejąca uciekać, posiadająca instynkt samozachowawczy. Taka, która specjalizuje się w sztuce uciekania. Tak postępują zwierzęta - przeważnie roślinożerne. Osobniki z pewnego gatunku afrykańskich jeleni reagują na ruch, zanim zostanie on wykonany. Tu mówienie o reakcji w ułamku sekundy wydaje się już niestosowne. Innym przykładem jest lis. Czy człowiek jest w stanie złapać lisa? - Może użyć psów i koni. - Właśnie. Więc lisy przebiegają przez stada owiec albo przez wodę, żeby zmylić ślad. Moja świnka też musi to umieć. - Masz na myśli robota - powiedział Gunther. - Ludzie z Metalman skonstruują nam robota na zamówienie z radioaktywnym typem mózgu. Dwumetrowego robota nabijanego diamentami, zaprogramowanego na uciekanie. Inteligentnego robota. Gunther potarł szczękę. - Świetnie. Jest tylko jedno zastrzeżenie. Jego inteligencja musi być ograniczona. Metalman robi roboty o inteligencji dorównującej ludzkiej, ale każdy z nich jest wielkości kamienicy. Wzrost inteligencji nieuchronnie powoduje spadek ruchliwości. Nie znaleźli jeszcze niczego, co mogłoby zastąpić mózg koloidowy. Tym niemniej... - zlustrował swoje paznokcie. - Taak. To jest do zrobienia. Robot musiałby być uwarunkowany tylko w jednej dziedzinie - samoobrony. Musi być zdolny do logicznego działania na podstawie tej motywacji, to wszystko. - Czy to wystarczy? - Tak, ponieważ robot posługuje się logiką. Fokę albo jelenia można zapędzić w pułapkę. Albo tygrysa. Tygrys słyszy za sobą naganiaczy i ucieka od nich. W danej chwili jest to jedyne znane mu niebezpieczeństwo, dopóki nie wpadnie do specjalnie w tym celu wykopanego dołu. Lis może być świadomy zarówno zagrożenia za sobą, jak i możliwego niebezpieczeństwa przed sobą. Natomiast robot nigdy nie uciekałby na ślepo. Gdyby natrafił na ślepą uliczkę, zadałby sobie logiczne pytanie: co go tam czeka? - I uciekłby? - Posiadałby zdolność momentalnej, prawie natychmiastowej reakcji. Mózgi radioatomowe pracują szybko. Postawiłeś przede mną piękny problem, Bruce, ale myślę, że można go rozwiązać. Robot nabijany diamentami, paradujący po okolicy - z psychologicznego punktu widzenia to bardzo do ciebie podobne. Ballard wzruszył ramionami. - Lubię ostentację. Jako chłopiec miałem cholerny kompleks niższości. Teraz to sobie kompensuję. Jak myślisz, w jakim celu wybudowałem ten zamek? Na pokaz. Potrzebuję całego zastępu służących, żeby go utrzymać w porządku. Najgorsza rzecz, jaką mogę sobie wyobrazić, to być zerem. - Co u ciebie jest równoznaczne z nędzą - mruknął Gunther. - Jesteś w istocie naśladowcą, Bruce. Zbudowałeś swoje imperium gospodarcze dzięki naśladownictwu. Wydaje mi się, że w całym swoim życiu nie wymyśliłeś nic oryginalnego. - A ten robot? - Indukcja - zwykłe dodawanie. Postawiłeś pewne wymagania i po prostu je dodałeś. Rozwiązaniem okazał się robot nabijany diamentami i przystosowany do uciekania. - Gunther zawahał się. - Ale ucieczka nie wystarczy. Instynkt samozachowawczy dysponuje jeszcze innymi środkami. Czasami najlepszą formą obrony jest atak. Robot powinien uciekać tak długo, jak długo jest to możliwe i logiczne, a potem próbować wywinąć się innymi sposobami. - Chodzi ci o uzbrojenie go? - Raczej nie. Gdybyśmy raz zaczęli, nie potrafilibyśmy skończyć. Potrzebujemy ruchliwego mechanizmu, a nie czołgu. Inteligencja robota oparta na logice ucieczki powinna mu umożliwić posługiwanie się wszystkim, co tylko ma pod ręką. Trzeba jedynie nasycić jego mózg podstawowymi wzorami, resztę zrobi sam. Wezmę się do tego natychmiast. Ballard wytarł usta serwetką. - Świetnie. Gunther wstał. - Wiesz, tylko pozornie wydaję na siebie wyrok śmierci - powiedział spokojnie. - Gdy będziesz już miał ten swój idealny sejf w postaci robota, nie będziesz mnie już potrzebował do produkcji diamentów. Te, które będą na robocie, wystarczą ci aż do śmierci. Jeżeli mnie więc zabijesz, twój diamentowy monopol będzie bezpieczny, bo nikt nie potrafi ich wyrabiać, oprócz mnie. Jednak nigdy bym nie zaczął pracy nad tym robotem bez przedsięwzięcia paru środków ostrożności. Ta procedura z Biura Patentowego nie jest skatalogowana pod nazwiskiem Cain, nie ma też wiele wspólnego z termodynamiką. - Oczywiście - odparł Ballard. - Kazałem to sprawdzić, nie mówiąc swoim informatorom dokładnie, o co mi chodzi. Numer patentu jest twoją tajemnicą. - I jestem bezpieczny, dopóki nią pozostanie, to znaczy do momentu mojej śmierci. Wtedy zostanie rozgłoszony i podejrzenia wielu ludzi potwierdzą się. Istnieje dość rozpowszechniona pogłoska, że twoje diamenty są sztuczne, ale nikt nie potrafi tego udowodnić. A znam pewnego faceta, który bardzo by chciał. - Ffoulkes? - Barney Ffoulkes z Mercantile Alloys. Nie znosi cię w takim samym stopniu, jak ty jego. Ale na razie jesteś od niego silniejszy. Taak, Ffoulkes z rozkoszą starłby cię na proch, Bruce. - Zajmij się tym robotem - odparł Ballard wstając. Postaraj się skończyć przed następną kradzieżą. Gunther uśmiechnął się sardonicznie. Ballard miał poważną twarz, ale skóra w kącikach oczu zmarszczyła mu się. Obaj mężczyźni znali się na wylot - i to był prawdopodobnie powód, dla którego jeszcze chodzili po tej ziemi. - Metalman, co? - powiedział Barney Ffoulkes do szefa swojego personelu, Dangerfielda. - Robią dla Ballarda robota nabijanego diamentami, co? Cholerny pozer! Dangerfield milczał. - Jakiej wielkości? - Około dwóch metrów. - I nabijany - ciekawe jak grubo? Ballard umieści masę diamentów na tej swojej chodzącej reklamie. Ciekawe, czy każe je ułożyć w napis "Niech żyje Bruce Ballard"? Ffoulkes wstał zza biurka i zaczął krążyć po pokoju jak moskit - rudy, łysiejący człowieczek o pomarszczonej, zgorzkniałej twarzy. - Przygotuj ofensywę. Codziennie ją koryguj. Sporządź szczegółowy plan nowego frontu ekonomicznego tak, byśmy mogli natychmiast osaczyć Ballarda z chwilą otrzymania cynku. Dangerfield wciąż milczał, ale brwi w jego bladej, obojętnej twarzy uniosły się pytająco. Ffoulkes podbiegł do niego nerwowo. - Czy mam ci tłumaczyć jak dziecku? Zawsze, gdy stawialiśmy Ballarda w kłopotliwym położeniu, potrafił się jakoś wywinąć - towarzystwa ubezpieczeniowe, pożyczki, diamenty. Teraz żadne towarzystwo ubezpieczeniowe nie zechce go obsłużyć. Jego źródło diamentów nie może być niewyczerpane, chyba że są sztuczne. Ale jeśli tak, to będzie mu coraz trudniej zaciągnąć pożyczkę. Rozumiesz? Dangerfield przytaknął z powątpiewaniem. - Hm... Wpakuje kupę kamieni w tego robota. Oczywiście zostanie on skradziony. I wtedy uderzymy. Dangerfield zacisnął wargi. - No dobra - powiedział Ffoulkes. - Może nic z tego nie będzie. Przedtem też nie skutkowało. Ale w tej grze cała sztuka polega na wywieraniu ciągłego nacisku w nadziei na dokonanie wyłomu w szańcach przeciwnika. Może tym razem będziemy mieli szczęście. Gdybyśmy choć raz zdołali uczynić go niewypłacalnym, bylibyśmy w stanie go pogrążyć. Tak czy owak musimy spróbować. Przygotuj ofensywę. Akcje, obligacje, zakłady użyteczności publicznej, rolnictwo, surowce - wszystko, czym dysponujemy. Chodzi o to, żeby zmusić Ballarda do kupowania na kredyt bez pokrycia. A na razie upewnij się, by opłacono naszą ochronę. Wypłać chłopcom premię. Dangerfield wykonał gest "robi się" i wyszedł, podczas gdy Ffoulkes chichotał nieprzyjemnie. | ||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() | |
Był to czas wzlotów i upadków rozchwianej gospodarki podatnej na najdziksze i zupełnie nieprzewidziane zmiany. Jak zwykle podstawę stanowiły roboczogodziny. Ale co w teorii wydawało się skuteczne, w praktyce wyglądało inaczej. Roboczogodziny przerobione przez młyn kultury społecznej przybierały dziwaczne formy. Było to zasługą nauki - nauki zniewolonej. Rabunkowa gospodarka magnatów przemysłowych nasilała się. Wszyscy chcieli zdobyć monopol, ale ponieważ każdy walczył z każdym, więc wynikiem tego wszystkiego był wszechogarniający chaos. Każdy za wszelką cenę chciał się utrzymać na powierzchni, jednocześnie próbując pogrążyć przeciwników. Nauka oraz rząd traciły kontrolę na rzecz Mocarstw, które w rzeczywistości były imperiami przemysłowymi, całkowicie samodzielnymi i praktycznie samowystarczalnymi. Ich semantycy i propagandyści mieli pełne ręce roboty, mydląc ludziom oczy. Wszystko miało się poprawić w przyszłości - gdy Ballard albo Ffoulkes, All-Steel albo Unlimited Power zdobędą palmę pierwszeństwa. A tymczasem... Tymczasem specjaliści pracujący dla magnatów-rabusiów, hojnie subwencjonowani, sabotowali gospodarkę. Było to na progu Rewołucji Naukowej charakteryzującej się, podobnie jak Rewolucja Przemysłowa, gwałtowną zmianą parametrów ekonomicznych. Kredyty All-Steel opierały się głównie na Procedurze Hallwella. Naukowcy z Unlimited Power wynaleźli lepszą, efektowniejszą metodę, która wyeliminowała Procedurę Hallwella. W rezultacie w All-Steel zapanowała panika, nastąpił krótki okres gorączkowych zmian, w trakcie których All-Steel ujawniło kilka tajnych patentów, dobierając się tym samym do skóry Ffoulkesowi, którego Emisja Obligacji Gatun oparta była na prawie podaży i popytu, automatycznie skorygowana przez nowe patenty All-Steel. Tymczasem każda ze spółek starała się przechytrzyć przeciwników. Każdy chciał zdobyć władzę nad pozostałymi. Gdyby taki dzień kiedyś nadszedł, miano nadzieję, że sytuacja ekonomiczna ustabilizowałaby się pod zwierzchnim nadzorem i nastałaby Utopia. Struktura rozrastała się jak wieża Babel i oczywiście było to nieuniknione. Przestępczość dotrzymywała jej kroku. Bo przestępczość była wygodnym narzędziem. Odżyły stare historie z "ochroną". All-Steel płaciło gangowi Donnera niezłe sumy za "chronienie" ich interesów. Jeśli przypadkiem jeszcze chłopcy Donnera dokonywali rabunków osłabiających Ffoulkesa, Ballarda lub Unlimited Power to świetnie! Wystarczająca ilość spektakularnych kradzieży prowadziła do paniki, podczas której akcje przeciwników spadały na łeb na szyję, gwałtownie tracąc na wartości. A jeśli ktoś się pogrążył, był zgubiony. Rekiny finansjery rozszarpywały jego akcje, a on sam był potencjalnie zbyt niebezpieczny, by kiedykolwiek można mu było pozwolić ponownie dojść do władzy. Vae victis! Ale diamenty były coraz rzadsze i jak na razie imperium Bruce'a Ballarda trzymało się mocno. | ||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() | |
Robot był bezpłciowy, ale wyglądał na mężczyznę. Ballard i Gunther mówiąc o nim nigdy nie używali rodzaju nijakiego. Metalman Products jak zwykle spisali się dobrze, a Gunther wprowadził swoje ulepszenia. Tak więc Argus przybył na zamek w celu poddania go estetycznemu warunkowaniu. Niespodziewanie okazało się, że robot nie jest w aż tak złym guście, jak by można sobie wyobrażać. Był funkcjonalną, wyniosłą, symetryczną postacią ze złota nabijaną diamentami. Był wzorowany na uzbrojonym rycerzu o wzroście ponad dwóch metrów, z pancerzem z jasnego złota, złotymi nagolennikami i złotymi rękawicami, które wyglądały niezdarnie, lecz były wyposażone w niezwykle czułe zakończenia nerwowe. Jego oczy składały się z diamentowych soczewek, specjalnie wybranych ze względu na swoje własności refrakcyjne, więc Ballard nazwał go Argus. Był olśniewająco piękny-postać z mitu. W jasnym świetle bardziej przypominał Apolla niż Argusa. Był bogiem, który zszedł na ziemię; złotym deszczem, który ujrzała Danae. Gunther biedził się nad procedurą warunkowania. Poruszał się w gąszczu psychologicznych wykresów opracowanych w wyniku badań nad zwierzętami, których sposobem obrony była ucieczka. Automatyczne reakcje musiały być pod stałą, świadomą kontrolą logiki, by umożliwić działanie zdolnościom rozumowania, rozumowania opartego na instynkcie ucieczki. Wszystko oparte było na instynkcie samozachowawczym, a w mózgu robota był on wystarczająco mocno ugruntowany. - A więc nie można go złapać - powiedział Ballard oglądając Argusa. Gunther mruknął: - W jaki sposób? Automatycznie przyjmuje najlogiczniejsze rozwiązanie i momentalnie reaguje na każdą zmianę. Logika i superszybkie reakcje czynią z niego idealną uciekając maszynę. - Wprowadziłeś program standardowy? - Oczywiście. Dwa razy dziennie wykonuje swoją turę po zamku. Nie opuści go pod żadnym pozorem - to zabezpieczenie. Gdyby komuś udało się wywabić Argusa na zewnątrz, mogłoby mu się udać złapać go w jakąś wymyślną pułapkę. Ale nawet gdyby zdobyto zamek, nigdy nie udałoby się nikomu utrzymać go na tyle długo, by unieruchomić Argusa. Od czego mamy systemy alarmowe? - Jesteś pewien, że ten obchód to dobry pomysł? - To ty tego chciałeś. Raz po południu, a raz w nocy, żeby wszyscy goście mogli go sobie obejrzeć. Jeśli natrafi podczas obchodu na jakieś niebezpieczeństwo, będzie umiał sobie z nim poradzić. Ballard dotknął diamentów na pancerzu robota. - Ciągle jeszcze chodzi mi po głowie możliwość sabotażu. - Diamenty są dość wytrzymałe. Wytrzymują wysokie temperatury. A pod tą złotą blachą jest osłona, która wytrzyma działanie ognia i środków chemicznych, nie przez czas nieograniczony, ale wystarczająco długo, by Argus zdążył z tego skorzystać. Chodzi po prostu o to, że nie sposób jest unieruchomić Argusa na czas, który potrzebny byłby na jego zniszczenie. Jasne - można by go było poddać działaniu miotacza ognia, ale na jak długo? Po sekundzie byłby już daleko. - Gdyby mógł. A gdy zostanie zapędzony w zaułek bez wyjścia? - Jeśli tylko jest to możliwe, nie włazi w podejrzane zakamarki. Jego radioaktywny mózg jest sprawny. Jest myślącą maszyną poświęconą tylko jednemu celowi - samoobronie. - Hm... - I jest silny - dorzucił Gunther. - Nie zapominajmy o tym. To ważne. Potrafi ciąć metal, jeśli tylko znajdzie punkt podparcia. Nie jest doskonały, oczywiście - gdyby był, musiałby być nieruchomy. Podlega zwyczajnym prawom fizyki. Ale doskonale się przystosowuje; jest niezwykle silny, ma zdolność bardzo szybkiego reagowania, jest w miarę wytrzymały. A w dodatku jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy są w stanie go unicestwić. - To dobrze - powiedział Ballard. Gunther wzruszył ramionami. - Możemy chyba zaczynać. Robot jest gotowy. - Dołączył jakiś drucik w złocistym korpusie. - Potrzeba około dwóch minut na to, żeby mechanizmy sterowe przejęły kontrolę. Teraz... Potężna postać drgnęła. W jednej chwili robot oddalił się tak szybko, że jego nogi zaopatrzone w jasne, gumopodobne podeszwy prawie zamazywały się w ruchu. Znalazłszy się w bezpiecznej odległości, pozornie znieruchomiał. - Staliśmy zbyt blisko - powiedział Gunther, oblizując wargi. - On reaguje na wibracje wysyłane przez nasze mózgi. Oto twoja świnka, Bruce! Niewielki uśmieszek wypełzł Ballardowi na usta. - No tak... Sprawdzimy. - Podszedł do robota. Argus cicho oddalił się. - Spróbuj szyfru - zaproponował Gunther. Ballard powiedział cicho, prawie szepcząc: - Nie wszystko złoto, co się świeci. - Ponownie zbliżył się do robota, ale reakcją była bezgłośna ucieczka w odległy kąt. Zanim Ballard zdążył coś powiedzieć, Gunther mruknął: - Powiedz to głośniej. - A jeśli ktoś podsłucha? To... - No to co? Zmienisz hasło, a robiąc to, będziesz mógł na tyle zbliżyć się do Argusa, by uczynić to szeptem. - Nie wszystko złoto, co się świeci - głos Ballarda nabrał siły. Tym razem, gdy podszedł do robota, rosła postać nie poruszyła się. Ballard przycisnął zamaskowany guzik w złotym hełmie i wymruczał: - Perły ma, gdzie były oczy. - Ponownie użył guzika i robot umknął w przeciwny róg. - Tak, rzeczywiście, chyba wszystko gra. - Nie stosuj takich prostych haseł - podsunął Gunther. - Co będzie, jeśli ktoś z twoich gości zacznie cytować Szekspira? Połącz kilka cytatów. Ballard ponowił próbę: - Co za blask strzelił tam z okna, przychodzę tu tylko oddać Cezarowi ostatnią pośmiertną przysługę - oto nadszedł czas wszystkich dobrych ludzi. - Nikt nie powie czegoś takiego przez przypadek zauważył Gunther. - No dobra, wystarczy. Teraz idę się trochę zabawić. Potrzeba mi wypoczynku. Wypisz mi czek. - Ile? - Kilka tysięcy. Dam ci znać, jeśli będę potrzebował więcej. - A co z wypróbowaniem robota? - Jeśli chcesz, zajmij się tym sam. Wszystko jest w porządku. - Dobra, weź ze sobą ochronę. Gunther uśmiechnął się serdecznie i skierował się w stronę drzwi. Godzinę później taksówka powietrzna wylądowała na dachu jednego z nowojorskich wieżowców. Wyłonił się z niej Gunther, mając po bokach dwóch rosłych opiekunów. Ballard nie ryzykował utraty swojego współpracownika na rzecz któregoś z rywali. Podczas gdy Gunther płacił taksówkarzowi, detektywi skontrolowali swoje ręczne lokalizatory, wciskając czerwone guziki wystające z obudowy. W ten sposób co pięć minut meldowali, że wszystko w porządku. Jeden z nowojorskich ośrodków kontrolnych Ballarda odbierał meldunki, będąc przygotowanym na wysłanie w razie potrzeby natychmiastowego oddziału ratunkowego. Było to skomplikowane, ale skuteczne. Nikt inny nie mógł użyć lokalizatorów, gdyż codziennie zmieniano szyfr. W tej chwili instrukcja brzmiała: w ciągu godziny meldować co pięć minut, w ciągu drugiej - co osiem minut, w ciągu trzeciej - co sześć minut. A przy najmniejszej oznace niebezpieczeństwa można było natychmiast zaalarmować centralę. Ale tym razem nie wszystko poszło jak należy. Gdy trzej mężczyźni weszli do windy, Gunther powiedział: - Sala Źródlana - oblizując się z lubością. Drzwi zamknęły się i gdy winda rozpoczęła swoją podróż w dół, gaz obezwładniający zaczął wypełniać małą kabinę. Jeden z detektywów zdołał wcisnąć guzik alarmowy na swoim lokalizatorze, ale był już nieprzytomny, gdy winda zwalniała w suterenie. Gunther stracił przytomność, nie zdając sobie nawet sprawy, że zostali zagazowani. Obudził się przykuty do metalowego fotela. Pokój nie miał okien, a na jego twarz skierowano światło reflektora. Poruszył niechętnymi powiekami, zastanawiając się, ile czasu był nieprzytomny. Ściągając brwi, wykręcił ramię i usiłował spojrzeć na swój zegarek. Cienie dwóch mężczyzn zarysowały się poza światłem lampy. Jeden z nich miał na sobie fartuch lekarski. Drugi był drobnym człowieczkiem o rudych włosach i zaciętej, pomarszczonej twarzy. - Cześć, Ffoulkes - powiedział Gunther. - Oszczędziłeś mi kaca. Człowieczek zachichotał. - No, nareszcie nam się udało, Bóg jeden wie, jak długo próbowałem wyrwać cię z rąk ludzi Ballarda. - Jaki dzisiaj dzień? - Środa. Byłeś nieprzytomny przez około dwadzieścia godzin. Gunther zmarszczył brwi. - No więc mów, o co chodzi? - W porządku, zacznę, jeśli chcesz. Czy diamenty Ballarda są sztuczne? - Chciałbyś wiedzieć, co? - Dostaniesz wszystko, czego zapragniesz, jeśli tylko zdradzisz Ballarda. - Nie śmiałbym - powiedział Gunther otwarcie. Nie musiałbyś wcale dotrzymywać słowa. Gdybym coś powiedział, byłoby bardziej logicznie potem mnie usunąć. - A więc będziemy musieli użyć skopolaminy. - To nie poskutkuje. Jestem uodporniony. - Lester, spróbuj mimo wszystko! Człowiek w białym fartuchu podszedł do Gunthera i zręcznie wbił igłę w jego ramię. Po chwili wzruszył ramionami. - Całkowita odporność. To na nic, panie Ffoulkes. Gunther uśmiechnął się. - No i co? - A gdybym spróbował tortur? - Myślę, że nie odważysz się. Tortury i morderstwo to najcięższe zbrodnie. Człowieczek szamotał się nerwowo po pokoju. - Czy sam Ballard umie wytwarzać te diamenty, czy tylko ty? - Błękitna Wróżka je robi - odparł Gunther. - Ma magiczną różdżkę. - W porządku. Na razie zrezygnujemy z tortur, wypróbujemy tylko twoją odporność. Będziesz otrzymywał jedzenie i picie, ale zostaniesz tu do czasu, aż zdecydujesz się mówić. Po miesiącu stanie się to nudne. Gunther nie odpowiedział i dwaj mężczyźni wyszli. Minęła godzina, potem następna. Lekarz w białym fartuchu wniósł tacę i sprawnie nakarmił więźnia. Gdy wyszedł, Gunther ponownie spojrzał na zegarek. Wyraz zatroskania pojawił się na jego twarzy. Stawał się coraz bardziej niespokojny. Zegarek wskazywał 9.15, gdy podano następny posiłek. Tym razem Gunther odczekał, aż lekarz wyjdzie, a następnie wydobył widelec, który udało mu się ukryć w rękawie. Miał nadzieję, że jego brak nie zostanie od razu zauważony. Potrzebował tylko kilka minut, bo znał budowę tych elektromagnetycznych foteli więziennych. Gdyby tylko zdołał spowodować krótkie spięcie... Nie było to zbyt trudne, mimo iż ramiona Gunthera spętane były metalowymi klamrami. Znał położenie przewodów. Po chwili rozległ się cichy trzask, a Gunther zaklął od bólu w osmalonych palcach. Ale klamry zsunęły się z jego ramion i nóg. Wstał, ponownie spoglądając na zegarek. Z nachmurzoną miną zaczął przeszukiwać pokój, aż znalazł to, czego chciał - klawisze okienne. W miarę jak je naciskał, w pustych ścianach zaczęły rozsuwać się osłony, ukazując światła nowojorskich wieżowców. Gunther obejrzał się na drzwi. Następnie otworzył okno i spojrzał w dół. Wysokość była oszałamiająca, ale występ w ścianie dawał możliwość ucieczki. Gunther przeszedł przez parapet i skierował się na prawo, posuwając się aż do momentu napotkania następnego okna. Było zamknięte. Niezdecydowany spojrzał w dół. Poniżej był kolejny występ, ale nie był pewien, czy mu się uda. Zamiast tego skierował się do następnego okna. Zamknięte. Ale następne było już otwarte. Gunther zbadał wzrokiem ciemności. Dostrzegł duże biurka i odblask teleekranu. Westchnąwszy z ulgą wgramolił się do gabinetu, ponownie zerkając na zegarek. Podszedł od razu do ekranu i wystukał numer. Gdy na ekranie pojawiła się twarz mężczyzny, Gunther powiedział tylko: - Melduję się. Wszystko w porządku - i rozłączył się. Jego świadomość zanotowała delikatny trzask. Następnie połączył się z Ballardem, ale zgłosił się sekretarz zamku. - Gdzie jest Ballard? - Tu go nie ma. Czy mogę... Gunther zbladł, przypomniawszy sobie trzask, który poprzednio usłyszał. Na próbę przerwał połączenie i sytuacja powtórzyła się. Ballard... - Do diabła! - szepnął Gunther. Wrócił do okna i wyszedł na zewnątrz. Następnie zawisnął na rękach i rozluźnił uchwyt. O mały włos byłby nie trafił na występ piętro niżej. Zdarł sobie skórę z palców, przez dłuższą chwilę walcząc o uchwyt. Ale w końcu udało się. Kopnięciem utorował sobie drogę przez okno, nurkując w ciemność w brzęku szkła. Tu nie było teleekranu. Ale w przeciwległej ścianie majaczył zarys drzwi. Gunther uchylił je i dojrzał to, czego szukał. Włączył lampę i przetrząsnął szuflady, upewniając się, że tym razem pomieszczenie wolne jest od podsłuchu. Następnie podszedł do monitora i wystukał ten sam numer co poprzednio. Nikt się nie zgłosił. Gunther zaklął w duchu i przeprowadził następną rozmowę. W momencie, gdy przerywał połączenie, wszedł człowiek w fartuchu chirurga i przestrzelił mu głowę. | ||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() | |
Człowiek przypominający Ffoulkesa usuwał z twarzy resztki charakteryzacji. Podniósł wzrok na dźwięk powrotu lekarza. - Wszystko w porządku? - Tak. Idziemy. - Czy zlokalizowali do kogo dzwonił Gunther? - To już nie nasza sprawa. Chodźmy. | ||
![]() |
![]() |
![]() |
![]() | |
Siwy mężczyzna starannie przywiązany do krzesła zaklął, gdy igła strzykawki przekłuła mu skórę. Ballard odczekał minutę, następnie ruchem głowy odprawił dwóch stojących za nim strażników: - Wynoście się. Gdy wyszli, Ballard zwrócił się do więźnia. - Gunther miał się z tobą kontaktować codziennie. W razie, gdyby kiedyś tego nie uczynił, miałeś ogłosić pewną wiadomość, którą ci przekazał. Gdzie ona jest? - Gdzie jest Gunther? - spytał siwowłosy mężczyzna. Jego głos był niecierpliwy, przechodząc w bełkot w miarę, jak skopolamina zaczynała działać. - Gunther nie żyje. Zaaranżowałem to wszystko w ten sposób, by wywołał cię przez aparat na podsłuchu. Następnie sprawdziłem z kim się łączył. No a teraz, gdzie jest ta wiadomość? Trwało to jeszcze kilka minut, ale w końcu Ballard odkręcił wydrążoną nogę stołową i wyjął starannie zaplombowaną rolkę taśmy magnetofonowej. - Czy wiesz, co w tym jest? - Nie, nie nie... Ballard podszedł do drzwi. - Zlikwidować go - rozkazał strażnikom. Czekał, aż rozległ się stłumiony strzał, wtedy odetchnął z głęboką ulgą. Nareszcie był bezpieczny. | ||
![]() |
![]() |