|
Henry Kuttner
Stos kłopotów
Nazywaliśmy Lemuela Kulasem, bo miał trzy nogi.
Kiedy dorósł, co przypadło mniej więcej w okresie wojny Północy z Południem,
wolał raczej tę trzecią nogę trzymać za sobą w spodniach, tak żeby jej nie było
widać i żeby ludzie nie gadali.
Oczywiście w ten
sposób przypominał trochę wielbłąda jednogarbnego, ale ostatecznie Lemuel nigdy
nie był próżny. Całe szczęście, że miał w tej nodze dwa kolana, boby dostał
kurczu.
Nie widzieliśmy Lemuela jakieś sześćdziesiąt
lat. Żył w południowej części gór a my, reszta na północy Kentucky. I myślę, że
nigdy nie wpadlibyśmy w te wielkie tarapaty, gdyby Lemuel nie był taki
piekielnie niezdarny.
A przez jakiś czas wyglądało, że
będą to kłopoty nie lada. Bo my, Hogbenowie, zanim się przenieśliśmy do
Piperville, i tak mieliśmy tego dość: ludzie bez przerwy do nas zaglądali i
wsadzali swoje trzy grosze usiłując się dowiedzieć, dlaczego w promieniu wielu
mil tak szczekają psy. Doszło nawet do tego, że w ogóle nie mogliśmy latać.
Wreszcie dziadek powiedział, żebyśmy zaryzykowali i przenieśli się do Lemuela na
południe. Nienawidzę przeprowadzek. Od tej podróży do Plymouth Rock zbierała mi
się na wymioty. Wolałem latać .
No, ale ostatecznie
dziadek był szefem, nie ja. Kazał nam wynająć ciężarówkę i załadować na nią cały
dobytek. Największy kłopot mieliśmy z Bobasem, nie waży wprawdzie więcej jak
trzysta funtów ale pojemnik, w którym go trzymamy, jest dość
pękaty. Bo z dziadkiem nie było żadnych problemów:
wsadziliśmy go po prostu w stary jutowy worek i wepchnęliśmy pod
siedzenie. Cała robota spadla na mnie. Tata dobrał się do samogonu i był zalany
w trupa. Skakał no czubku głowy i podśpiewywał piosenkę
,:Świat stanął dęba".
A wujek nie chciał wyjść.
Zagrzebał się w szopie na kukurydzy i powiedział, że na jakieś dziesięć lat
zapada w sen zimowy. No więc go zostawiliśmy.
-
Bez przerwy tylko podróżujecie - narzekał. - Nie możecie usiedzieć na miejscu.
Nie minie pięćset lat, a wy już w drogę i lato w lato byście się tylko włóczyli.
Wynocha !
No, tośmy się
wynieśli.
A znów Lemuel, ten, którego nazywaliśmy
Kulasem, to był facet jedyny w całej rodzinie. Z tego, co słyszałem, wybuchła
wielka draka, jak tylko przyjechaliśmy do Kentucky, jako że wszyscy mieli
obowiązek zakasać rękawy i pomagać przy budowie domu - wszyscy, z wyjątkiem
jednego Lemuela. O nie, co to, to nie on. Lemuel był kompletnie bezradny.
Odleciał na południe. Co roku czy co dwa lata budził się na trochę i wtedy
słyszeliśmy, jak myśli, ale przeważnie to po prostu
siedział.
Postanowiliśmy przez jakiś czas pobyć z nim.
No i pobyliśmy. Lemuel mieszkał w starym młynie wodnym w górach nad miasteczkiem
zwanym Piperville. Ten młyn to była już właściwie rudera. Zastaliśmy wujka na
ganku. Siedział w fotelu, ale ten fotel już się dawno rozleciał, tyle że Lemuel
nie zadał sobie nawet trudu, żeby się obudzić i go zreperować. No więc siedział
tak sobie wtulony we własną brodę i troszkę nawet oddychał. Miał miły sen. Więc
go nie budziliśmy. Wtaszczyliśmy tylko Bobasa do środka ,a dziadek z tatą
zaczęli wnosić butelki samogonu.
I tak się właśnie
osiedliliśmy. Początkowo nie czuliśmy się tam dobrze. Lemuel nie był nawet na
tyle zaradny, żeby mieć w domu jakieś zapasy. Budził się po prostu od czasu do
czasu, żeby zahipnotyzować gdzieś w lesie szopa i ten szop przyłaził na żądanie,
zupełnie ogłupiały, gotów do zjedzenia. Lemuel musiał się odżywiać głównie
szopami , bo one mają bardzo zręczne łapy, zupełnie jak ręce. I niech no skisnę,
jeśli ten niezaradny wujek Lemuel nie potrafił tak zahipnotyzować szopa, żeby
sam rozpalił ogień i sam się ugotował. Jednego tylko nie wiem do dziś , jak on
je obdzierał ze skóry. Może po prostu wypluwał futro. Są ludzie za leniwi na
wszystko.
A jak mu się zechciało pić, to zwyczajnie
puszczał sobie nad głową mały deszczyk i otwierał usta.
Wstyd.
Ale i tak nikt nie zwracał uwagi na Lemuela.
Mama była bardzo zajęta. Tata naturalnie wymknął się gdzieś z butelką samogonu,
no a cało robota spadła na mnie.
Nie było tego zresztą
wiele. Najgorszy kłopot polegał na tym, że potrzebna nam była jakaś energia.
Bobas w tym swoim pojemniku żre prąd jak licho, a tata ciągnie energię
elektryczną dosłownie jak smok. Gdyby Lemuel utrzymał wodę w strumieniu, nie
byłoby problemu, ale właśnie, to był cały Lemuel! Pozwolił, żeby strumień
wysechł. Została z niego dosłownie maleńka strużka, nic
więcej.
Z pomocą mamy zbudowałem więc w kurniku takie
specjalne urządzenie i od tej pory mieliśmy już prądu w
bród.
Kłopoty zaczęły się pewnego dnia, kiedy drogą
nadszedł jakiś chudy kurdupel i nie mógł się nadziwić, że mama robi pranie na
podwórku. Ja się snułem w pobliżu, ciekaw, co z tego
wyniknie.
- Ładny dzień - zagadnęła mama. - Może
pan się czegoś napije ?
Powiedział, że owszem, może,
więc mu podałem cały czerpak samogonu. Wypił, zatkało go na chwilę, a potem
powiedział, że nie, dziękuje, nie chce więcej ani teraz, ani już nigdy.
Powiedział, że poderżnąć sobie gardło jest taniej, a skutek ten
sam.
- Przyjechaliście dopiero co -
zagadnął.
Mamo powiedziała, że tak i że Lemuel jest
naszym krewnym. Facet spojrzał na Lemuela, który siedział na ganku z zamkniętymi
oczami, i zapytał:
- A to on
żyje?
- Jasne, że żyje - odparła- mamo. - Żyje i
dobrze się ma, jak to mówią.
- A myśmy myśleli,
że on już dawno umarł - rzekł mężczyzna. - Dlatego nigdy nie ściągaliśmy od
niego podatku. Ale właśnie, wyście też powinni zapłacić podatek, skoro się
wprowadziliście. Ile was jest?
- Będzie ze
sześcioro - powiedziała mama.
- Wszyscy dorośli ?
- Jest tata i Saunk, i
Bobas...
- Ile on
ma?
- Bobas będzie miał teraz ze czterysta lat,
prawda, mamo - zapytałem, ale mama dała mi tylko w łeb i powiedziała, żebym
siedział cicho. Mężczyzna pokazał na mnie i wyjaśnił, że on pytał, ile ja mam
lat. Piekło i sztuczna noga! A skąd ja mam wiedzieć. Straciłem rachubę mniej
więcej w czasach Gomwella. W końcu facet orzekł, że mamy płacić pogłówne
wszyscy, z wyjątkiem Bobasa.
- To zresztą i tak
nie ma znaczenia - powiedział zapisując coś w małej książeczce. - I tak w tym
mieście trzeba głosować, jak się należy. Piperville ma tylko jednego szefa,
nazywa się Eli Gondy. Razem dwadzieścia dolarów.
Mama
kazała mi przynieść, jakieś pieniądze, więc poszedłem szukać. Dziadek nie miał
nic pozo czymś, co powiedział, że się nazywa denar i że jest jego maskotką
twierdził, że rąbnął go jednemu facetowi imieniem Juliusz z Galii. Tata był
zalany w trupa. Bobas miał trzy dolary. Przeszukałem kieszenie Lemuelowi, ale
nie znalazłem w nich nic, poza starym gniazdem wilgi z dwoma jajeczkami w
środku.
Kiedy powiedziałem o tym mamie, podrapała się
w głowę, więc ją uspokoiłem:
- Jutro coś się
zrobi. Przyjmie , pan złoto, prawda ?
Mamo dała mi
kuksańca. Mężczyzna popatrzył na nas dziwnie i powiedział, że oczywiście weźmie
złoto. A potem odszedł przez las. Po drodze minął szopa, który niósł wiązkę
chrustu na rozpałkę, z czego wywnioskowałem, że Lemuel zgłodniał. Mężczyzna
przyspieszył kroku. Rozejrzałem się za jakimś starym żelastwem, które mógłbym
zamienić w złoto.
Następnego dnia odstawiono nas do
więzienia.
Naturalnie wiedzieliśmy o tym wcześniej,
ale niewiele mogliśmy w tej sprawie zrobić. Zawsze uważaliśmy, że nie należy się
wychylać, żeby nie zwracać no siebie zbytniej uwagi. I tym razem dziadek też nam
to przykazał.
Poszliśmy więc na strych, wszyscy pozo
Bobasem i Lemuelem, który, się w ogóle nie ruszał, i ja cały czas gapiłem się no
wiszącą w rogu pajęczynę, żeby nie musieć potrzeć na dziadka - zawsze mnie
bolały od tego oczy.
- A to śmierdzące pachołki -
powiedział dziadek. - Najlepiej będzie, jak pójdziemy do tego ich pudła. Czasy
Inkwizycji się skończyły. Będziemy tam. zupełnie
bezpieczni.
- A czy nie moglibyśmy jakoś schować
tego naszego urządzenia ? - spytałem. `
Mama dała mi w
łeb za to, że się odzywam przy starszych.
- To
się na nic nie zda - powiedziała. - Już tu byli rano z Piperville na przeszpiegi
i je widzieli.
Na to odezwał się
dziadek:
- A czy wykopaliście pod domem dół ? To
dobrze. Schowajcie tam mnie i Bobasa. A wy, reszta... - I tu przeszedł na
starodawny język. - Szkoda, żebyśmy po tylu lotach zostali odkryci przez tych
ciemnych tępaków. Byłoby lepiej poderżnąć im gardła. Nie, Saunk, ja tak tylko
żartowałem. Nie możemy zwracać na siebie uwagi. Znajdziemy jakieś wyjście.
No i tak właśnie było. Wszystkich nas wynieśli, z
wyjątkiem dziadka i Bobasa, których do tego czasu zdążyliśmy już schować w jamie
pod domem. Wywieźli nas do Piperville i wsadzili do paki. Lemuel nawet się nie
obudził. Zawlekli go za pięty.
Co do taty, to był cały
czas zalany. Bo tata zna taką jedną sztuczkę. Może pić samogon, a potem, tak jak
ja to rozumiem, alkohol dostaje mu się do krwi i zamienia w cukier czy coś w tym
rodzaju. Nic, tylko czary. Próbował mi to kiedyś wytłumaczyć, ale nie ma w tym
sensu za grosz. Wódka idzie przecież do żołądka - jak może iść do głowy i
zamieniać się w cukier ? Kompletna bzdura. Albo czary, tak czy siak. Ale co ja
chciałem powiedzieć... Chciałem powiedzieć, że tata przyuczył takich swoich
przyjaciół, Enzymy - to chyba cudzoziemcy, przynajmniej sądząc z imienia - i oni
mu zamieniają cukier z powrotem na alkohol i dzięki temu tata może być pijany
jak długo zechce. Ale i tak woli świeży samogon , jak ma pod ręką . Jeśli chodzi
o mnie, to nie przepadam za tymi czarodziejskimi sztuczkami - robię się
nerwowy.
Zaprowadzili mnie do pokoju, w którym już
byli jacyś ludzie, i kazali usiąść na krześle. Zaczęli mi zadawać pytania.
Udawałem głupiego. Mówiłem, że nic nie, wiem.
-
To niemożliwe! - powiedział jeden z nich. Takie wiejskie ciemniaki nie mogły
tego zbudować same. W każdym razie bez wątpienia moją u siebie w kurniku stos
atomowy!
Też coś!
W dalszym
ciągu udawałem głupiego. Po chwili zabrali mnie z powrotem do mojej celi. Były
tam pluskwy. Ale wypuściłem z oka coś w rodzaju promienia i wytłukłem je ku
wielkiemu zdziwieniu małego obdartusa o różowych bokobrodach, który sypiał no
górnej pryczy, a który akurat nie spał, co zauważyłem, niestety, jak już było za
późno.
- Tułałem się swego czasu po różnych
dziwnych więzieniach - powiedział mały obdartus gwałtownie mrugając - i
miewałem różnych niezwykłych towarzyszy niedoli, ale jeszcze- nigdy nie
spotkałem takiego, którego bym podejrzewał o to, że jest diabłem. Nazywam się
Armbruster, Śmierdziel Armbruster, i siedzę za włóczęgostwo. A o cóż ciebie
oskarżają, przyjacielu? Kupowałeś dusze po zbyt wygórowanych
cenach?
Powiedziałem, że miło mi go poznać i że
podziwiam jego język. Musiał być wysoko
kształcony.
- Panie Armbruster, ja naprawdę nie
mam pojęcia, za co tu siedzę. Po prostu mnie wywieźli - z tatą, z mamą i z
Lemuelem. Ale Lemuel śpi, a tata jest pijany.
-
Chciałbym być pijany - zwierzył mi się pan Armbruster. - Nie dziwiłbym się wtedy
tak bardzo widząc, jak się unosisz na wysokości dwóch stóp nad
ziemią.
Zmieszałem się trochę. Nikt nie lubi, żeby go
no czymś takim złapano. Ale to wszystko przez to, że jestem taki roztrzepany.
Poczułem się naprawdę głupio i przeprosiłem go.
-
Nic nie szkodzi - powiedział pan Armbruster, przewracając się na bok i drapiąc
po bokach. - Spodziewałem się tego od lat. Biorąc jedno z drugim, miałem w sumie
przyjemne życie. A zwariować w taki sposób jest po prostu cudownie. Dlaczego,
mówiłeś, was aresztowali ?
- Powiedzieli, że mam
stos atomowy - wyjaśniłem - A ja daję głowę, że nie mamy. Mamy za to stos
drzewa. Wiem, bo sam je rąbałem. A atomów nie rąbałem
nigdy.
- Pamiętałbyś, gdybyś rąbał, no nie ? -
powiedział pan Armbruster. - To pewnie jakoś polityczna sztuczka. Do wyborów
został już tylko tydzień. Tworzy się partia reform i Gandy chce ją zniszczyć,
zanim powstanie.
- Powinniśmy się zbierać do domu
- wtrąciłem.
- A gdzie ty
mieszkasz?
Kiedy mu powiedziałem. przemyślał
sprawę.
- Tak się zastanawiam. Mieszkacie nad
rzeką, prawda, to znaczy nad strumieniem Wielkiego
Niedźwiedzia?
- To nie jest nawet strumień -
odparłem.
Pan Armbruster roześmiał
się.
- To Gandy nazwał go Rzeką Wielkiego
Niedźwiedzia. Jeszcze zanim została zbudowana Tama Gandy'ego, tam poniżej tego
miejsca, gdzie wy mieszkacie. W tym strumieniu przez pięćdziesiąt lat nie było
wody, ale stary Gandy dostał na to wielkie kredyty - sam już nawet nie wiem ile
- chyba z dziesięć lat temu. I przez to, że strumyk nazwał rzeką , doprowadził
do zbudowania tamy.
- Ale po co mu to było ? -
spytałem.
- Czy ty sobie zdajesz sprawę, ile
lewych pieniędzy można mieć ze zbudowania tamy? - odparł pan Armbruster. - Ale
Gandy i tak wygra wybory. Jak do faceta należy prasa to stać go na własny
program wyborczy. Oho, ktoś idzie.
Przyszedł jakiś
mężczyzno z kluczami i zabrał pana Armbrustera. Po dłuższej chwili przyszedł
ktoś inny i zabrał mnie. Zaprowadzili mnie do jakiegoś pokoju, pełnego świateł.
Był tam już pan Armbruster, mama, tata i Lemuel, i kilku potężnych facetów ze
spluwami. I był też mały, chudy, pomarszczony człeczyna, łysy i z oczkami węża,
i wszyscy robili to, co im kazał. Nazywali go panem
Gandym.
- Ten chłopak to jest zwykły wiejski
ciemniak - powiedział pan Armbruster, kiedy wszedłem. - Jeżeli on wpadł w
tarapaty, to tylko przez przypadek.
Powiedzieli mu,
żeby siedział cicho, i dali raz w łeb. Więc siedział cicho. Wtedy pan Gandy
usiadł w rogu pokoju i skinął głową, a wygląd miał wredny. I złe
spojrzenie.
- Posłuchaj, chłopcze - odezwał się
do mnie. - Kogo ty kryjesz? Kto zbudował ten stos atomowy w waszym kurniku ?
Radzę ci powiedzieć prawdę, bo może cię spotkać przykrość.
Ale ja się po prostu no niego gapiłem, więc ktoś dał
mi w łeb. Śmieszne. Jeszcze nikt nie zrobił w ten sposób krzywdy Hogbenowi.
Pamiętam, jak tacy jedni Adamsowie, co to się z nami wadzili, złapali mnie
kiedyś i natłukli po głowie , byli tak wykończeni, że nie mięli siły nawet
pisnąć, jak ich wrzuciłem do cysterny.
Pan Armbruster
zaczął wydawać różne odgłosy.
- Panie Gandy -
powiedział wreszcie - ja wiem, że gdyby pan odkrył, kto zbudował ten stos
atomowy, to byłaby wielka sprawa, ale przecież pan i tak wygra te wybory. A
zresztą może to wcale nie jest stos atomowy?
- Ja
wiem, kto go zbudował - powiedział pan Gandy. - To uczeni zaprzańcy. Albo
zbiegli hitlerowscy zbrodniarze wojenni. I mam zamiar ich
ująć!
- Aha - rzekł pan. Armbruster. - Już
rozumiem. Taka historia odbiłaby się echem w całym kroju, prawda? - Mógłby pan
kandydować na stanowisko gubernatora albo do senatu, albo... przedstawić nawet
własny program wyborczy,
- Co ten chłopak panu
powiedział?.- spytał pan Gandy. Ale pan Armbruster odparł , że nic. Wtedy
zaczęli okładać Lemuela.
To było dość męczące. Nikt
nie jest w stanie obudzić Lemuela, jak ma ochotę się zdrzemnąć, a jeszcze nigdy
nie widziałem, żeby ktoś miał na to większą ochotę niż on wtedy. No jakiś czas
doli mu więc spokój, bo go uznali za zmarłego. I trudno się
dziwić: Bo Lemuel jest tak piekielnie leniwy, że jak
mocno zaśnie, to mu się nawet nie chce oddychać.
Tata
robił jakieś kombinacje z tymi swoimi przyjaciółmi Enzymami i osiągnął znaczny
stopień upojenia alkoholowego. Co oberwał - to jakby go połaskotali. Za każdym
razem, jak mu przyleli- gumowym szlauchem, zaczynał głupio chichotać. Aż mi było
wstyd.
W każdym razie nikt nie próbował lać mamy.
Ktokolwiek zbliżył się do niej na tyle, żeby ją uderzyć, robił się zaraz biały
jak gęsie jajo. oblewał się potem i trząsł.
Znaliśmy
kiedyś takiego jednego profesora, co twierdził, że mama potrafi wysyłać wąską
wiązkę poddźwiękową . To był łgarz. Po prostu wydawała dźwięki, których nikt nie
słyszał, i kierowała je tam, gdzie chciała. Po co zaraz takie wielkie słowa!
Sprawa jest prosta jak w mordę strzelił. Sam to
potrafię.
Pan Gandy zarządził, żeby nas zabrali z
powrotem tam, gdzie byliśmy, to on jeszcze potem się z nami zobaczy. No więc
wywlekli Lemuela , a my wszyscy wróciliśmy do swoich cel. Pan Armbruster miał na
głowie śliwę wielkości kaczego jaja. Leżał na pryczy i jęczał, a ja siadłem
sobie w kącie, patrzyłem na jego głowę i strzelałem z oczu takim specjalnym
światłem, tylko że nikt tego światła nie mógł zobaczyć. I ono działało jak...
zresztą, ja tam nie jestem kształcony. No, po prostu działało jak
kataplazma. Po chwili guz się schował i pan Armbruster
przestał jęczeć. -
- Grozi ci poważne
niebezpieczeństwo, Saunk - powiedział. Zdążyłem już zdradzić mu swoje imię. -.
Gandy ma wielkie ambicje. I zupełnie otumanił ludzi z Piperville. A chciałby
otumanić cały stan czy nawet cały naród. Dąży do tego, żeby odegrać ważną rolę
polityczną. I dobra historia w prasie by mu to załatwiła. A pozo tym zapewniłaby
mu zwycięstwo w przyszłotygodniowych wyborach. On zresztą nie potrzebuje żadnych
gwarancji. I tak ma to w kieszeni. Czy wy rzeczywiście macie stos atomowy
?
Spojrzałem na niego
tylko.
- Gandy właściwie nie mo co do tego
wqtpliwości - podjął. - Posłał tam fizyków, którzy mu powiedzieli, że wygląda im
to na uran dwieście trzydzieści pięć z grafitowym tłumieniem. Saunk, słyszałem,
jak to mówili. Dla własnego dobra nikogo nie osłaniaj. Dadzą ci wykrywacza
prawdy - pentatol sodowy albo skopolaminę.
-
Niech pan się lepiej prześpi - poradziłem mu, ponieważ w środku, w głowie,
słyszałem, jak mnie wola dziadek. Zamknąłem oczy i zacząłem nasłuchiwać. Nie
była to łatwa sprawa, bo cały czas włączał się tata. O rany, ale był zapruty
!
- Może się napijesz ? - powiedział bardzo
wesolutki tyle że bez mówienia, jeśli rozumiecie, co mam na
myśli
- Bądź przeklęty, wszawy stworze - skarcił
go dziadek, znacznie mniej wesoły. - Zabieraj stąd swój tępy umysł.
Saunk!
- Tak jest, dziadku - odezwałem się
bezgłośnie.
- Musimy ułożyć
plan...
- Saunk, może byś się napił - wtrącil
tata.
- Tata, zamknij się proszę cię bardzo -
podregulowałem tatę. - Miej trochę szacunku dla starszych. To znaczy dla
dziadka. A poza tym, jak mogę się napić, skoro jesteś daleko, w innej
celi.
- Ale mam rurkę - wyjaśnił tata. - Mogę ci
zrobić...jak to się nazywa... transfuzję. O, właśnie, teleportację. Zrobię
zwarcie pomiędzy moim a twoim krwiobiegiem i przepompuję alkohol z moich żył do
twoich. O, patrz, tak się to robi! - I wyświetlił mi jak gdyby taki
obrazek w głowie. Sprawa była dość prosta. To znaczy dla
Hogbena.
Wpadłem we
wściekłość.
- Tata - powiedziałem. - Nie zmuszaj
swego kochającego syna, żeby cię znieważał bardziej, niż to jest normalne, ty
stara zapijaczona mordo. Wiem, że nie masz żadnej szkoły. Po prostu wydziobujesz
te wszystkie trudne słowa komuś prosto z głowy.
-
Chlapnij sobie - powiedział tata, a następnie wrzasnął. Słyszałem, jak dziadek
chichocze.
- Kradniesz mądrości z umysłów innych
ludzi, - rzekł. - Ja też to potrafię. Właśnie wyhodowałem błyskawicznie we
własnej krwi wirusa migreny i w drodze teleportacji przeniosłem go do twojej
głowy, ty łachmyto przeklęty: Niech cię morowe powietrze, hultaju jeden! Daj mi
posłuch, Saunk. Twój szubrawy rodzic nie będzie nas chwilowo
niepokoił.
- Dobrze, dziadku - odparłem. - Jesteś
gotów ?
- Tak .
-
A Bobas ?
- Też. Ale działać musisz ty. To twoje
zadanie, Saunk. Kłopot polega na tym, jak mu tam, stosie
atomowym.
- A więc, to jest właśnie
to.
- Jak mogłem się spodziewać. że ktokolwiek
się na tym pozna? Mój własny dziad mnie wtajemniczył, jak się to robi, te stosy
istniały w jego czasach. Prawdę powiedziawszy, to właśnie przez takie rzeczy my,
Hogbenowie, zostaliśmy mutantami. Zaraz, sam muszę się podłączyć do jakiegoś
mózgu, żeby to wyjaśnić. W tym mieście, w którym ty jesteś, Saunk, są tacy
ludzie, co znają potrzebne mi słowa. Zaraz, chwileczkę, zobaczymy. Dziadek
przeleciał kilko mózgów, po czym podjął:
- W
czasach mojego dziada ludzie zaczęli rozszczepiać atom. Powstało... hm...
promieniowanie wtórne. Wywarło ono wpływ na geny i chromosomy niektórych ludzi -
stąd mutacja dominująca u nas Hogbenów . Tak więc jesteśmy
mutantami
- To właśnie o tym mówił Roger Bacon,
tak - spytałem.
- Tak. Ale on był życzliwy i
siedział cicho. Gdyby ludzie w tamtych czasach poznali się na naszych
zdolnościach, to by nas niechybnie spalili. Nawet dzisiaj byłoby niebezpiecznie
się ujawniać. Ostatecznie... wiesz, co planujemy ostatecznie, Saunk ?
- Tak, dziadku - odparłem, ponieważ wiedziałem
?
- Tu jest pies pogrzebany. Wygląda no to, że
ludzie znów rozszczepili atom. Dlatego poznali ten stos. Musimy go zniszczyć.
Zwracanie na siebie uwagi nie leży w naszym interesie. Tyle że potrzebna jest
nam energia. Niewiele, ale jednak. Stos atomowy był najprostszym sposobem na jej
uzyskanie, ale nie możemy go teraz używać. A oto, Saunk, co musisz zrobić, żeby
zapewnić Bobasowi i mnie dostateczną ilość energii.
I
powiedział mi co zrobić.
No to ja poszedłem i
spełniłem jego polecenie.
Kiedy trochę poruszę oczami,
widzę nieraz naprawdę ładne rzeczy. Na przykład takie pręty w oknie. Rozpadają
się na tycie kawałeczki, które zasuwają wkoło jak zwariowane. Podobno te
kawałeczki nazywają się atomy. Rany, ale one zabawnie wyglądają : pchają się
jeden przez drugiego, jakby się spieszyły na niedzielne nabożeństwo. Oczywiście
można je łatwo przestawiać jak klocki.
Skupisz na
przykład wzrok, bardzo mocno, aż ci coś wyłazi : jeszcze więcej tych malutkich
facecików wyłazi ci z oczu i wszystkie razem się mieszają, i to jest bardzo
zabawne. Za pierwszym razem się pomyliłem i te pręty w oknach zamieniłem w
złoto. Musiałem zgubić jeden atom. Ale później się poprawiłem i zamieniłem je w
nic.
Wylazłem i z powrotem zamieniłem je w żelazo. Ale
najpierw musiałem się upewnić, że pan Armbruster śpi. Nic
prostszego.
Była noc, więc nikt mnie nie widział ja wysunąłem się z okna
na siedmiu pięter ponad ulicą, w wielkim budynku, który służył częściowo za
ratusz, a częściowo za więzienie . Odleciałem. Raz śmignęła koło mnie sowa .
Pewnie myślała że nie widzę po ciemku , więc na nią naplułem i jeszcze jej
przyłożyłem .
Najpierw odnalazłem ten stos atomowy.
Był obstawiony strażnikami , a każdy trzymał światło . Ale ja zawisłem w
powietrzu , tak żeby mnie nie widzieli i wziąłem się do roboty . Najpierw
rozgrzałem całe urządzenie , aż to co pan Ambruster nazywał grafitem , rozwiało
się w pył i znikło . Załatwienie reszty było już całkiem proste - dwieście
trzydzieści pięć - powiadacie , tak ? - zamieniłem więc wszystko w ołów. Bardzo
kruchy . Tak strasznie kruchy , że się rozsypał i zniknął . Jeszcze chwila i po
stosie nie został nawet ślad .
Poleciałem potem w
górę strumienia . Woda prawie wyschła i dziadek powiedział że to mu nie
wystarczy . Poleciałem więc wysoko w góry , ale nie miałem szczęścia . Dziadek
zaczął coś do mnie mówić . Bobas płacze - powiada . Nie powinienem był niszczyć
tego stosu dopóki nie upewnię się że znajdę inne źródło zasilania .
Nie pozostawało mi nic innego , jak tylko zrobić
deszcz .
Jest na to kilka sposobów , ale ja
zamroziłem chmurę . Musiałem siąść i szybko zbudować specjalne urządzenie , a
następnie wzlecieć wysoko ponad chmury , zabrało mi to sporo czasu , ale wkrótce
nadeszła burza i zaraz potem lunęło . Woda nie chciała jednak płynąć korytem
strumienia . Szukałem więc przez chwilę , aż wreszcie znalazłem miejsce , w
którym całe dno strumienia się zapadło . Musiały być pod spodem jakieś groty .
Zacząłem te dziury zatykać . Nic dziwnego że tak długo nie było w strumieniu
wody . Ale poradziłem sobie i z tym .
Dziadek domagał
się jednak stałego zasilania , więc zacząłem węszyć dookoła ,aż znalazłem duże
źródło . Otworzyłem je . Przez ten czas zrobiła się nieziemska ulewa . Wróciłem
żeby zobaczyć się z dziadkiem .
Ci ludzie , co
pilnowali stosu atomowego , poszli już sobie chyba do domu . Dziadek powiedział
że strasznie się zdenerwowali jak Bobas zaczął płakać . Powsadzali palce w uszy
i - w noki z krzykiem . Obejrzałem dokładnie koło młyńskie , jak mi dziadek
kazał i dokonałem kilku napraw . Niewiele było trzeba. Sto lat temu zupełnie
nieźle to robili, no i drewno się świetnie wysuszyło. Podziwiałem to koło, jak
się obracało i obracało w miarę spiętrzania się wody w strumieniu. W strumieniu
- w jakim tam strumieniu! To już była
rzeka.
Ale dziadek powiedział, że powinienem zobaczyć,
jak była budowana Via Ąppia.
Urządziłem jego i Bobasa
wygodnie i poleciałem do Piperville. Zaczynało już świtać, a nie chciałem, żeby
mnie kto zobaczył, jak latam. Tym razem naplułem na gołębia.
A w ratuszu wybuchła cała awantura. Wyglądało na to,
że mama, tata i Lemuel znikli jak kamfora. Ludzie biegali bardzo zdenerwowani i
panował ogólny bałagan.
Ale ja wiedziałem, co się
stało. Mama przemówiła do mnie, naturalnie w mojej głowie, i powiedziała mi,
żebym przyszedł do celi na samym końcu budynku, bo ta cela jest bardzo
przestronna. Byli tam wszyscy. Niewidzialni
oczywiście.
Zapomniałem powiedzieć, że i ja się stałem
niewidzialny zaraz potem, jak się wśliznąłem do środka, zobaczyłem, że pan
Armbruster śpi i że jest takie zamieszonie.
-
Dziadek mi powiedział, co się dzieje - wyjaśniła mama. - Pomyślałam sobie, że
będzie lepiej, jak się na jakiś czas usuniemy. Leje porządnie, co
?
- Jasne. Ale dlaczego wszyscy sq tacy
podnieceni ?
- Nie wiedzą, co się z nami stało -
odparła mama. - Jak się tylko uspokoi, pójdziemy do domu. Mam nadzieję, że
wszystko załatwiłeś.
- Zrobiłem, co mi kazał
dziadek - powiedziałem i zaraz na korytarzu rozległy się straszne wrzaski.
Okazało się, że do budynku wparował stary, tłusty szop z wiązką drew. Szedł
sobie spokojnie, aż się zatrzymał przed kratami naszej celi. Usiadł przed
drzwiami i zaczął układać patyki na ognisko. Po jego nieprzytomnym spojrzeniu od
razu poznałem, że Lemuel musiał go zahipnotyzować.
Na
zewnątrz zbierali się tłumnie ludzie. Nas oczywiście nie mogli widzieć -
obserwowali tego starego szopo. I ja też o obserwowałem, bo byłem ciekaw, jak
Lemuel te bydlaki obdziera ze skóry. Owszem, widywałem już, jak rozpalają ogień
- do tego Lemuel potrafił je zmusić - ale jakoś nigdy do tej pory nie byłem.
świadkiem, jak się obdzierają ze skóry. A to właśnie chciałem
zobaczyć.
Ale zanim szop zaczął swój program na dobre,
przyszedł policjant, wsadził go do worka i zabrał. I znów się nie dowiedziałem.
Tymczasem zrobiło się już widno.
Cały czas dochodziły
skądś wrzaski, a raz usłyszałem, jak ktoś głośno zawołał znajomym
głosem.
- Mamo - powiedziałem - to mi wygląda no
pana Armbrustero. Chyba pójdę zobaczyć, co wyrabiają z tym biednym
starowiną.
- Czas na nas, trzeba wracać . do domu
- odparła mama. - Musimy od kopać dziadka i Bobasa. Mówisz, że koło się obraca
?
- Tak, mamy teraz prądu elektrycznego pod
dostatkiem.
Mama sięgnęła ręką, namacała tatę i
porządnie go palnęła.
- Wstawaj -
powiedziała.
- Może byś sobie chlapnęła - odparł
tata.
Ale mama go dobudziła i powiedziała, że idziemy
do domu. Nie było jednak takiego, co by dobudził
Lemuela.
W końcu mama i tata wzięli go na spółkę i
wyrzucili przez okno; oczywiście przedtem zrobiłem porządek z prętami, tak
żebyśmy się mogli wydostać: Pozostaliśmy niewidzialni, a to z powodu tłumu, jaki
się kłębił na dole.
Padało w dalszym ciągu, ale mama
powiedziała, że nie są z cukru ani z soli i żebym szedł z nimi, bo mi wygarbuje
skórę.
- Dobrze, mamusiu - powiedziałem, ale nie
miałem zamiaru z nimi iść. Zostałem z tyłu. Chciałem się przekonać, co robią
panu Armbrusterowi.
Trzymali go w tym dużym pokoju,
gdzie wszystkie światła były zapalone. Pan Gandy stał koło okna i miał bardzo
podłą minę. Podwinęli panu Armbrusterowi rękaw i zamierzali mu właśnie wpakować
w skórę coś w rodzaju szklanej igły. Tego już było za
wiele! W jednej chwili stałem się z powrotem
widzialny.
- Nie radzę wam tego robić -
powiedziałem.
- To chłopak Hogbenów! - ktoś
wrzasnął. - Łapać go !
Złapali mnie. Pozwoliłem im.
Już po chwili siedziałem na krześle z podwiniętym rękawem, a pan Goridy
spoglądał na mnie z wilczym uśmiechem.
- Dajcie
mu wykrywacza prawdy - zarządził. - Nie ma sensu zadawać teraz temu obwiesiowi
pytań.
Zamroczony pan Armbruster powtarzał w
kółko:
- Nie wiem, co się stało z Saunkiem! Ale
nawet gdybym wiedział, to i tok bym wam nie
powiedział...
Dali mu w łeb.
Pan Gandy przysunął twarz do mojej twarzy.
-
Teraz dowiemy się prawdy o tym stosie atomowym - rzekł. - Jeden mały zastrzyk i
odpowiesz na nasze pytania. Zrozumiano?
No więc wbili
mi igłę w rękę i wstrzyknęli, co mieli wstrzyknąć. Poczułem
łaskotanie.
A potem zaczęli pytać. Powiedziałem, że
nic nie wiem.
Pan Gandy kazał mi dać drugi zastrzyk.
Jeszcze nigdy nic mnie tak nie
łaskotało.
W tym momencie ktoś wpadł do pokoju z
krzykiem:
- Tama zerwano! Tama Gandy'ego! Zalało
połowę farm w południowej części doliny!
Pan Gandy
zerwał się i wrzasnął:
- Zwariowałeś! - zwrócił
się przy tym do wszystkich. - To niemożliwe. Od stu lat w Rzece Wielkiego
Niedźwiedzia nie było wody!
A potem zebrani się
skupili i zaczęli szeptać. Coś o wyborach. I o wielkim tłumie na
dole.
- Musi ich pan uspokoić - powiedział ktoś
do pana Gandy'ego. - Tom jest straszne wrzenie. Wszystkie plony poszły na
marne...
- Ja ich uspokoję - rzekł pan Gandy. -
Nie ma żadnych dowodów. I zaledwie tydzień do wyborów!
Wypadł z pokoju, a reszta wybiegła zo nim. Wstałem z krzesła i zacząłem się
drapać. To, co we mnie wpompowali, piekielnie mnie mrowiło. Byłem wściekły na
pana Gandy'ego.
- Szybko! - ocknął się pan
Armbruster. - Teraz się wymkniemy. Najlepsza okazja.
Wymknęliśmy się tylnym wejściem. Było to bardzo proste. Okrążyliśmy budynek i
przed frontem zobaczyliśmy stojący na deszczu olbrzymi tłum. No stopniach
budynku stał pan Gandy, złośliwy jak zawsze, twarzą w twarz z wielkim, krzepkim
facetem, który się zamierzał kamieniem. .
- Każda
tama ma swojq wytrzymałość - mówił pan Gandy ale wielki facet wrzeszczał i
wymachiwał mu nad głową kamieniem.
- Już ja
potrafię odróżnić dobry beton od złego! - pieklił się. - A to jest sam piasek.
Te tama nie wytrzymałaby i galona wody, gdyby ją
spiętrzyć!
Pan Gandy potrząsnął
głową.
- Oburzające! Jestem tak samo wstrząśnięty
jak i wy. Zawieraliśmy kontrakty w dobrej wierze. Jeżeli Przedsiębiorstwo
Budowlane Ajax użyło złych materiałów, to ich podamy do
sądu.
W tym momencie swędzenie tak mi już dopiekło, że
postanowiłem coś z tym zrobić. No i zrobiłem.
Krzepki
facet cofnął się o krok i wymierzył palec w pana
Gandy'ego.
- Wie pan, co mówią? Mówią, że to pan
jest ,właścicielem Przedsiębiorstwa Budowlanego Ajax. Prawda
to?
Pan Gandy otworzył usta i zaraz potem je zamknął.
Wzdrygnął się lekko.
- Prawda - odparł. - Owszem,
jestem.
Trzeba było słyszeć ten ryk, jaki się wydobył
z tłumu .Dużego faceta zatkało.
- Sam pan to
przyznaje? To może pan też przyzna, że pan wiedział, że tama jest nic niewarta,
co? Ile pan na tym zorobił ?.
- Jedenaście
tysięcy dolarów - rzekł Gandy. - Netto, już po opłaceniu szeryfa, burmistrza
i...
Ale w tym momencie tłum wtargnął wyżej na stopnie
i już więcej nie było słychać pana Gandy'ego.
-
No, no -, powiedział pan Armbruster. - Teraz to już widziałem wszystko.
Rozumiesz, co to znaczy, Saunk? Gandy zwariował. Nie może być inaczej. Partia
reform wygra wybory, wyrzucą wszystkich oszustów i ja znów będę miał słodkie
życie w Piperville. To znaczy dopóki nie wyruszę na południe. Bo na zimę zawsze
przenoszę się na południe. Jakimś dziwnym trafem znalazłem w kieszeni parę
groszy. Napijesz się ze mną, Saunk?
- Nie,
dziękuję - odparłem. - Mama się będzie o mnie niepokoiła. Nic już panu nie
grozi, panie Armbruster?
- Później tak. Ale na
razie jeszcze przez jakiś czas nie. O, prowadzą pana Gandy'ego do więzienia,
widzisz ?Prawdopodobnie ze względu na jego bezpieczeństwo: Muszę to uczcić,
Saunk. A ty na pewno nie... Saunk! Gdzie jesteś
?
Ale ja już byłem
niewidzialny.
No i tak się to skończyło. Przestało
mnie już swędzić, więc poleciałem do domu pomóc im jeszcze przy tym prądzie
elektrycznym z koła wodnego. Po jakimś czasie powódź się uspokoiła, ale myśmy od
tej pory już mieli stały poziom wody w strumieniu dzięki temu, co zrobiłem w
górnym biegu.-I zaczęliśmy spokojne, osiadłe życie, takie, jakie my, Hogbenowie,
najbardziej lubimy. I jakie jest zresztą najbezpieczniejsze dla
nas.
Dziadek powiedział, że była to powódź nie lada.
Przypominała mu ono coś takiego, o czym mu opowiadał jego dziadek.. Wygląda na
to, że kiedy żył dziadek dziadka,
Mieli nie tylko
stosy atomowe, ale jeszcze wiele innych rzeczy i że bardzo szybko wymknęło im
się to wszystko z rąk i zrobiła się prawdziwa powódź. Dziadek dziadka musiał się
pośpiesznie wynosić z kraju, o którym zresztą od tamtej pory wszelki słuch
zaginął - jeśli się nie mylę, to chyba wszyscy na Atlantydzie potopili się na
śmierć. Ale to byli sami cudzoziemcy.
Pana Gondy'ego
zamknęli w więzieniu. Nikt się nigdy nie dowiedział, co go skłoniło do takiego
wyznania, może wyrzuty sumienia? Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego ze mną.
To mało prawdopodobne. Chociaż...
Pamiętacie numer
taty z tym zwarciem na odległość i przepompowaniem samogonu z jego żył do moich?
No więc muszę przyznać, że mnie dość zmęczyło to swędzenie, zwłaszcza tam gdzie
nie mogłem się podrapać, i sam zastosowałem tę sztuczkę.
Świństwo, które mi wstrzyknęli, tak paskudnie mnie swędziało, że wziąłem i ciut
ciut skręciłem przestrzeń dokoła siebie, i przepompowałem to wszystko prosto do
krwi pana Gandy'ego, tak jak tam stał na tych stopniach. Zaraz potem przestało
mnie swędzić, a za to musiało nieźle zacząć swędzić jego. Dobrze mu
tak.
Ciekawe, czy mogło go za swędzieć do tego
stopnia, żeby aż powiedział prawdę ?
przekład : NN
powrót |
|